Hamowanie nie popłaca (Południowy Tyrol)

Okazało się, że jazda na nartach to tylko jeden z wielu sportów, jaki można uprawiać zimą we włoskim Tyrolu.

O dziesiątej wieczorem wagoniki wypluwają ostatnich śmiałków na mroźnej polanie. Zamiast nart wszyscy ściskają proste drewniane sanki – i jeden po drugim znikają w mroku sankostrady.

Nie jeździłem na takim sprzęcie ze 20 lat. Ruszam więc z pewną nieśmiałością, ale mój rumak szybko nabiera rozpędu. Hamowanie trzeba ograniczyć do minimum, bo zmniejsza sterowność, zresztą zjazd jest nachylony pod takim kątem, by się zbytnio nie rozpędzić.

Im dalej w las, tym ciemniej. Trasa zawija ostrymi zakrętami, coraz bardziej oblodzonymi. Nietrudno stracić panowanie i przelatując przez bandę stoczyć się po zalesionym zboczu. Niektórzy saneczkarze hamują, inni pędzą wyprzedzając kogo się da, dlatego kolizje na wąskiej trasie nie są rzadkością. Latarnie nie zawsze dobrze oświetlają doły, po wjechaniu w dziurę z pełną prędkością sanki bywają katapultowane.

Blisko 10-km trasa z Rosskopf jest najdłuższa w Południowym Tyrolu. Przejechanie takiego odcinka na sankach kosztuje o wiele więcej sił niż na nartach – tu katastrofa zagląda w oczy na każdym zakręcie, uderza adrenalina, a pryskający spod butów śnieg przenika przez kombinezon i buty. Już w połowie drogi moje nogi przypominają dwa sople lodu. Ale zabawa jest przednia!

Gondola na Rosskopf rusza ze Sterzing, pierwszego miasteczka po przekroczeniu przełęczy Brenner. Nocna jazda (19-22) możliwa jest dwa razy w tygodniu, we wtorki i soboty (do końca lutego). Sanki można wypożyczyć na dole. Dla wygody przydadzą się stuptuty, dla bezpieczeństwa kask narciarski.

Że włoski Tyrol jest rajem dla narciarzy, to prawda powszechnie znana. Jest tu kilkadziesiąt ośrodków, półtora tysiąca kilometrów tras zjazdowych i ponad pięćset wyciągów. Szansa na dobrą pogodę większa niż w Tyrolu austriackim, gorzej bywa ze śniegiem, ale Włosi nie oszczędzają na sztucznym naśnieżaniu, więc warunki jazdy są zazwyczaj pyszne.

Tak jest i dzisiaj. Z samego rana wybraliśmy się na Plose-Brixen, jak obiecuje reklama – „wisienkę na torcie karuzeli Dolomiti Superski”.

Wisienka nie może być duża. Po dwóch godzinach dziewięć tutejszych wyciągów i drugie tyle okalających je tras znam jak własną kieszeń. Wysokość nie przekracza 2500 m, na szczytach armatki dosypują białej kaszy, która iskrzy się w słońcu.

Niestety jedyna czarna trasa jest zamknięta z braku śniegu. Do dolnej stacji wiedzie 9-km nartostrada (najdłuższa w regionie), na pozostałych zjazdach nie sposób się zmęczyć.

Po drodze warto zatrzymać się w Brixen (wł. Bressanone) – wiekowe mury i kościoły robią wrażenie. To najstarsze miasto we włoskim Tyrolu, za datę jego powstania przyjmuje się rok 901.

Od 956 r. w Bressanone mieściła się stolica jednego z największych biskupstw w Alpach. Tutejsi biskupi przez tysiąc lat rządzili okolicą jak niepodległym państwem. Do dziś kompleks budynków kościelnych określa centralny punkt miasta, wraz z rynkiem, który zachował średniowieczny charakter.

Na północ od katedry znajduje się urokliwa plątanina pasaży handlowych, schodzących w dół ku rzece. Warto często zadzierać głowę, by nie przegapić licznych fresków i rzeźb na frontach kamienic. A kto chce poznać legendy i anegdoty z historii miasta, może wynająć przewodnika – nas oprowadzała „nocna wachta” w stroju z epoki i latarnią w dłoni.

Następnego dnia jedziemy do Ridnaun (wł. Ridanna) w dolinie Racines, aby pojeździć na biegówkach. Dobrze przygotowane trasy biegowe z wyciśniętym torem to wciąż rzadkość w Polsce, mimo rosnącej popularności tego sportu. Tu uprawiają go nawet niepełnosprawni, jeżdżąc na konstrukcjach z połączonych nart i sanek. Obok toru klasycznego biegnie szeroka szosa do kroku łyżwowego.

Leżący na wysokości 1800 m szlak zyskał międzynarodową reputację z uwagi na świetne warunki śniegowe oraz różnorodność poziomów trudności i długości tras (3-25 km). Moim zdaniem także ze względu na krajobrazy. Mroźne powietrze jest kryształowo przejrzyste, czerń lasów i biel śniegowych zasp tworzą przepiękne kompozycje.

W przeciwieństwie do Plose, ten położony przy granicy z Austrią ośrodek jest mocno zasypany śniegiem. W okolicy jest wiele szlaków wędrownych, warto przyjechać tu także latem.

Pośród alternatywnych wobec nart zjazdowych aktywności w Południowym Tyrolu trzeba jeszcze wspomnieć o wspinaniu po lodzie. Sztuczne lodowe ściany są m.in. w Corvarze, Soldzie, Lappago.

Kupno biletu uprawnia do dowolnie długiej wspinaczki pod okiem instruktora. W cenie jest pełne wyposażenie: uprząż, kask, buty z rakami i dwa czekany.

Brak doświadczenia nie jest przeszkodą: moje pierwsze ruchy są nieporadne, ale szybko okazuje się, że raki i czekany dają całkiem dobrą przyczepność i – o dziwo – krok po kroku pnę się do góry po całkiem pionowej ścianie. Zasada jest prosta: ruszać tylko jedną kończynę w danym momencie, utrzymując pozostałe trzy punkty podparcia. I zamiast patrzeć w dół, skupić się na oświetlonym szczycie. Utrata równowagi czy odpadnięcie nie grozi kontuzją – instruktor trzyma mnie na asekuracyjnej linie, jest czas, by odzyskać podparcie.

Do góry szedłem 20 minut, w dół zjeżdżam w pięć sekund. Na dole na zdobywców lodowej ściany czeka kubek grzanego wina.

Robert Stefanicki

Gazeta Wyborcza, 24 lutego 2012

CENY

  • Wynajęcie sanek: 7 euro za dzień.
  • Wstęp na tor biegowy w Ridanna: 5 euro za dzień.
  • Wspinaczka po lodzie: 10 euro.
  • Jednodniowy karnet narciarski w Plose (ważny dla sześciu ośrodków): 38 euro za dzień dla dorosłego, 26 za dziecko; od 18 marca o kilka euro taniej.
  • Wynajęcie nocnego przewodnika w Brixen: 80 euro.
error: Content is protected !!