Korzystanie z prostytutek nie jest największym grzechem przemysłu humanitarnego

„The Times” ujawnił, że szef haitańskiej misji Oxfamu organizował tam orgie z udziałem miejscowych dziewcząt, a jego przełożeni nie reagowali. Skompromitowała się stara brytyjska organizacja o globalnym zasięgu, której zadaniem na Haiti było niesienie pomocy ofiarom trzęsienia ziemi. Ale skandal uderza w cały sektor pomocy humanitarnej.

Niektórzy widzą analogię z aferą Harveya Weinsteina, hollywoodzkiego producenta, który przez lata wymuszał seks na aktorkach – ujawnienie tego faktu wywołało efekt lawinowy w postaci ruchu #MeeToo, który okrył infamią molestantów nie tylko w „fabryce snów”. Wątpię, by fala podobnych ekspiacji miała zalać sektor humanitarny – ofiary są anonimowe, biedne i mieszkają daleko, sprawcy też nie są osobami publicznymi. Niemniej będzie to okazja, by nie tylko Oxfam, lecz i inne organizacje zaostrzyły nadzór nad pracownikami. Wcześniej wychodziły na jaw przypadki wymuszania seksu w zamian za żywność i drobne pieniądze przez żołnierzy misji pokojowej ONZ, a jedyną karą, jaką ponieśli sprawcy, było odwołanie do domu.

Ale jeśli reforma ograniczy się do działów HR, będzie to okazja stracona. Nieetycznie zachowujący się pracownicy zdarzają się i będą zdarzać wszędzie. Natomiast problem z pomocą humanitarną jest systemowy i wielowątkowy. Budzące emocje opinii publicznej ekscesy seksualne są tylko jednym z przejawów wykorzystywania nierówności między dawcami i biorcami pomocy. Inny przykład to kolosalne różnice w płacach pracowników delegowanych przez zagraniczną organizację i tych zatrudnianych lokalnie. Wątpliwa jest też efektywność udzielanej pomocy. Na Haiti większą aferą jest to, że mimo wydania tam po trzęsieniu ziemi astronomicznej kwoty 16 mld dol. nie zdołano wybudować poszkodowanym trwałych domów.

W uproszczeniu mechanizm działania przemysłu humanitarnego wygląda tak: gdzieś wydarza się spektakularna katastrofa, która przyciąga uwagę mediów. Tłum organizacji, od ONZ po powołane doraźnie fundacje jednoosobowe, zaczyna zbierać fundusze na nośny cel. Trzeba zgromadzić jak najwięcej i wydać jak najszybciej, bo współczucie dawców jest krótkotrwałe. Zaraz może zdarzyć się kryzys w innej części świata – wtedy media, a za nimi organizacje pomocowe przenoszą się tam. W raportach końcowych wszystko wygląda dobrze, jednak udzielona pomoc jest w dużej części fikcyjna ze względu na słabą koordynację działań, wzajemną konkurencję i brak realnej odpowiedzialności.

Pieniądze są marnotrawione na różne sposoby. Np. do Haiti po trzęsieniu zjechało się tyle NGO-sów, że za wynajęcie samochodu na jeden dzień trzeba było płacić 300 dol. Małe, powołane ad hoc fundacje często działają bez rozpoznania i robią zbiórki na bezsensowne projekty, np. chcą wysyłać do Afryki podkoszulki czy buty. Albo protezy dla ofiar wojny w Liberii, nie zważając na to, że wszyscy potrzebujący już je dostali.

Ale najwięcej marnotrawią duzi. Kolejne raporty o tym, jak rząd USA marnował swoją pomoc rozwojową dla Afganistanu, nadają się na serial komediowy. Koszty odbudowy Iraku byłyby o 90 proc. niższe, gdyby powierzono je wykonawcom irackim, nie amerykańskim. Światowy Program Żywnościowy ONZ kupuje żywność w USA, u swego największego sponsora, i transportuje ją do Afryki, choć na miejscu można by to samo nabyć wielokrotnie taniej. Uchodźcy potem sprzedają podarowane produkty za ułamek wartości, żeby kupić to, czego naprawdę potrzebują. Humanitarny zalew towarów niszczy lokalne rynki.

Afera Oxfamu powinna wywołać szeroką debatę o tym, jak pomagać, żeby nie upokarzać i nie szkodzić. Także o etyce działań w strefach wojennych: czy nieść pomoc na warunkach stron prowadzących wojnę? To problem aktualny w Syrii, gdzie reżim Asada wykorzystuje zagraniczną pomoc jako broń taktyczną i okazję do zarobku. Nieraz zdarzało się, że kryzys humanitarny wywoływany był specjalnie, żeby zwabić organizacje pomocowe.

Raczej nie uda się powołać ciała, które objęłoby nadzorem wszystkie organizacje humanitarne i wymusiło przestrzeganie zasad prawnych i etycznych. Ale przemysł pomocowy sam wyraźnie zmienia się na lepsze. Zatrudnianie organizacji lokalnych staje się standardem. Udzielanie pomocy przez wojsko – piętnowane, podobnie jak tzw. pomoc wiązana (gdy warunkiem otrzymania funduszy jest ich wydanie w kraju dawcy). Coraz większa jest świadomość, że najlepiej dać potrzebującemu nie rybę, nawet nie wędkę, tylko gotówkę na zakupy na lokalnym rynku.

Afery takie jak w Oxfamie są szkodliwe, bo rządom dają pretekst do obcięcia funduszy pomocowych, a w ludziach budują przekonanie, że nie warto wpłacać na szczytny cel. Niesłusznie. Organizacje humanitarne w większości robią dobrą robotę: niosą ulgę ludziom, którzy mieli mniej szczęścia od nas. Warto wspomagać te, które są transparentne, doświadczone i wykonują konkretne rzeczy w zgodzie z kodeksem dobrych praktyk.

Robert Stefanicki

Gazeta Wyborcza, 19 lutego 2018

error: Content is protected !!