Saddam wciąż się ze mnie śmieje

Napisała szminką na ścianie: „Nie jestem wariatką, jestem prawnikiem”. Historia kobiety, która naraziła się synowi Saddama Husajna, pozwala zrozumieć, dlaczego w Iraku prawie nie istniała aktywna opozycja

Była jedną z najpiękniejszych kobiet w Bagdadzie. Tak twierdzi mój kierowca Abu, który dobrze pamięta Lahib Nouman z czasów, kiedy prowadziła kancelarię. Teraz jest 48-letnią kobietą o wyglądzie nałogowej alkoholiczki, na której widok miałoby się ochotę dyskretnie przejść na drugą stronę ulicy.

Mieszka w bagdadzkiej dzielnicy al Ghadir, w domu niegdyś bogatym, dzisiaj w ruinie. Dom jest spory, ale Lahib wystarczają dwa pokoje na parterze – w jednym suszy się pranie, a w „salonie” na podłodze leży materac, obok nadpalony plastikowy stolik, w kącie drugi, zapełniony puszkami, gazetami i resztkami jedzenia; jest jeszcze lustro i maciupeńki telewizor. Nie ma już mebli, nie ma nawet starych zdjęć, które dowiodłyby minionej urody Lahib Nouman. Wszystko zostało albo ukradzione, albo strawione przez ogień. Cała jej przeszłość.

– Chcę, żeby świat dowiedział się o moim losie – mówi zbolałym głosem gospodyni. – Niech ściany mówią za mnie.

Ściany są gęsto pokryte napisami w kolorze czerwonym. Jeśli istotnie jest to historia życia Lahib, to jej odczytanie będzie wymagało od badaczy wysiłku nie mniejszego niż odcyfrowanie egipskich hieroglifów. Lahib przeciąga palcem po kilku wybranych sentencjach: „Nie jestem wariatką, jestem prawnikiem”; „Kocham Boga, pokój i wszystkie kraje świata”; „Uśmiecham się codziennie”.

Lahib, głęboko wierząca chrześcijanka, marzy, by w jej domu powstał kiedyś kościół. Pomyślałem, że może właściwsze byłoby muzeum. Choć przecież cały Irak jest jednym wielkim muzeum ofiar i zbrodni reżimu Saddama Husajna, tylko eksponaty jeszcze nie są ułożone na półkach i podpisane. Lahib Nouman to tylko jeden z takich eksponatów, który próbuje podpisać się sam.

Irak przechodzi dziś gwałtowną i bezprecedensową transformację. Trudno powiedzieć, gdzie w tej historycznej burzy należałoby umieścić panią Nouman. W pewien sposób jest wygrana, bo jej oprawcy zostali odsunięci od władzy. Osobiście nie miała w tym jednak udziału. W wyniku jej oporu system nawet nie zadrżał, za to doszczętnie zmarnowała sobie życie – w więzieniach i szpitalach psychiatrycznych spędziła łącznie 17 lat. Jest bohaterką tragiczną. Bohaterką – bo uratowała człowieka od prawdopodobnej śmierci, a tortury nie złamały jej oporu. Tragiczną – bo jej historia nie znajdzie już happy endu, nawet jeśli ostatecznie odnajdzie go jej ojczyzna. Zapytana o plany na przyszłość, odpowiada: – Umieram na białaczkę.

Zapewne nie wszystkie zdarzenia opowiedziane przez Lahib Nouman, osobę bez wątpienia chorą psychicznie, są prawdziwe. Choć w zasadniczej materii historia jest spójna i logiczna – zgadzają się poszczególne fakty historyczne, nazwiska, daty, następstwo wypadków – to zwłaszcza pod koniec opowieści rzeczywistość ewidentnie miesza się jej z przywidzeniami.

Abu, który razem ze mną przez ponad dwie godziny słuchał historii pani Nouman, ocenił potem: – Nawet gdyby to wszystko było prawdziwe tylko w jednej czwartej, to i tak jest przerażające.

Karaluch z gwiazdą Dawida

Urodziła się w Bagdadzie w zamożnej rodzinie chaldejskich kupców jako jedno z dwanaściorga dzieci. Był rok 1955, Irakiem władał król Faisal II. Trzy lata później brygadier Abdul Karim Kasim obalił monarchię. Puczyści rozstrzelali członków królewskiej rodziny w ogrodzie pałacowym, a ciała wyrzucili na ulicę.

Ojciec Lahib Nouman, właściciel firmy handlującej narzędziami i maszynami, był przyjacielem Kasima. – Bawiłam się razem z jego dziećmi – wspomina Lahib. Plakat ze zdjęciem Kasima wisi, krzywo przyklejony, na ścianie jej pokoju.

Premier Kasim jest przez wielu Irakijczyków uważany za jedynego w historii dobrego przywódcę. Był po trochu socjalistą, nacjonalistą, a zarazem dyktatorem. Zachowując pełnię kontroli nad państwem, wypuścił z więzień działaczy politycznych, zezwolił na powrót do kraju politykom kurdyjskim, rozpoczął reformę rolną, dał kobietom równe prawa z mężczyznami. W 1959 r. partia Baas (Odrodzenie) przeprowadziła nieudany zamach na Kasima. Jednym z sześciu niedoszłych zabójców, którym udało się zbiec, był Saddam Husajn.

Przewrót powiódł się cztery lata później; w porozumieniu z partią Baas dokonał go generał Abd as Salam Arif. By przekonać Irakijczyków, że Kasim nie żyje, telewizja przez kilka dni pokazywała jego zmasakrowane ciało posadzone w fotelu. Podchodził żołnierz, dotykał go, chwytał zwisającą głowę martwego premiera i spluwał na nią.

W 1968 r. partia Baas przejęła pełnię władzy. Saddam, który został drugą osobą w państwie, nie zamierzał rezygnować z tradycji przemocy politycznej. Wolał ją utrwalać i doskonalić.

W połowie lat 70. Lahib Nouman studiowała na Wydziale Prawa Uniwersytetu Bagdadzkiego. Pod presją i aby nie utrudniać sobie życia, wstąpiła do Związku Studentów, młodzieżowej przybudówki partii. Nie miała wówczas nic przeciw polityce Baasu, choć w kraju zaczął się terror i prześladowania opozycji – zwłaszcza szyitów, Kurdów i komunistów. Iraccy chrześcijanie (jak rodzina Noumanów) stanowiący ledwie 5 proc. ludności kraju trzymali się na ogół z dala od polityki i od lat 20. ubiegłego wieku nie byli obiektem grupowych czystek.

Kiedy jej ojciec został sparaliżowany po wylewie, Lahib zaczęła się nim opiekować. Nie miała czasu chodzić na obowiązkowe zebrania, pokłóciła się z przewodniczącym Związku i wystąpiła z partii. Nie zaliczono jej przez to roku. Studia ostatecznie skończyła, z bardzo dobrymi ocenami, w 1978 r. Podjęła pracę w wydziale dochodzeniowym policji, następnie w sądzie, w parlamencie, wreszcie została prawnikiem grupy hotelowej Sheraton.

W 1982 r. wyjechała do Paryża robić na Sorbonie doktorat z kryminologii. Tam zdarzył się incydent, do którego Lahib w trakcie opowieści powraca kilkakrotnie, jakby chciała podkreślić swój patriotyzm. Na ścianie jednego z budynków kampusu zobaczyła graffiti namalowane zapewne przez studentów irańskich – przedstawiało Saddama (wtedy już prezydenta Iraku uwikłanego w wojnę z Iranem) jako karalucha. I podpis: „Precz z Irakiem!”. Lahib zamazała malunek, obok umieściła inny – karalucha z gwiazdą Dawida. Napisała: „Niech żyje Irak”. – Zrobiłam to, bo kocham swój kraj – mówi. – Nie dali mi przez to dyplomu.

Wkrótce potem potrącił ją samochód. Lahib stanowczo twierdzi, że to robota izraelskiego wywiadu. Przez pół roku nie mogła chodzić, w szpitalu wstawili jej w biodro platynę. Do dziś ma widoczne trudności z poruszaniem się.

Co się stało w hotelu Babilon

Dlaczego zdolna, lojalna wobec władz swego kraju adwokatka została dysydentką? Nie była to ani przemyślana decyzja życiowa, ani też zupełny przypadek. Lahib miała zasady i uważała, że należy ich bronić. Naiwnie wierzyła w zwycięstwo sprawiedliwości, przekonana, że zacność w ostatecznym rozrachunku musi pokonać podłość. Tak było na początku. Potem nakręcały ją już tylko wściekłość i upór.

Kiedy po chorobie wróciła do pracy w Bagdadzie, postanowiła być prawnikiem niezależnym i bronić ludzi za darmo. Pochodziła z bogatej rodziny, mogła sobie na to pozwolić. Gehenna zaczęła się w dniu, w którym w progu jej kancelarii stanął ochroniarz z hotelu Babilon, prosząc, żeby podjęła się obrony niewinnie oskarżonego człowieka. Był tylko jeden problem: oskarżał sam Udaj Husajn, syn prezydenta.

Udaj lubił wyładowywać agresję na kobietach. Abbas El Dżanabi, który przez 15 lat był jego sekretarzem, a potem zwiał za granicę, twierdzi, że to seryjny gwałciciel. Ochroniarze Udaja polowali na co ładniejsze Irakijki i porywali je dla swego szefa. Wykorzystane przez niego kobiety zazwyczaj zabijano. Zdarzało się, że wypadały na ulicę z okna pokoju hotelowego, w którym chwilę wcześniej były z synem Saddama. Udaj regularnie zabawiał się też z prostytutkami. W hotelu Babilon miał w tym celu zarezerwowane całe trzecie piętro. Pewnego razu nieopatrznie wszedł tam służący, Egipcjanin o imieniu Nadi, chcąc posprzątać. Nie spodobało się to jednej z dziewczyn, doszło do sprzeczki. W rezultacie Nadi został oskarżony o kradzież magnetowidu. To jego miała bronić mecenas Nouman.

Ryzyko zadarcia z synem Saddama było oczywiste. Jeden ze znanych bagdadzkich adwokatów zadeklarował, że podejmie się obrony Nadiego za honorarium w niewyobrażalnej wysokości 5 mln dinarów (wówczas 15 mln dolarów). Służący oczywiście nie miał takiej fortuny.

Początkowo Lahib odmówiła. Zmieniła zdanie, kiedy na posterunku policji przez uchylone drzwi zobaczyła przesłuchanie Nadiego – oprawcy razili mu palce prądem, a on wył: „Jestem niewinny!”. Kiedy odwiedziła go w celi, poprosił: „Niech pani pomoże mi się zabić”. Potem, chcąc popełnić samobójstwo, połknął jakieś proszki. Lahib zmusiła go do wymiotów i powiedziała: „Nie trać nadziei. Oskarżenia są absurdalne, wyciągnę cię z tego”.

Udało się. Sąd pierwszej instancji uniewinnił Nadiego i zwolnił go z aresztu. Lahib szybko kupiła mu bilet do Kairu. Nie wzięła za obronę ani grosza.

Szpital szaleństwa

Przyjaciele ostrzegali ją, że popełniła okropny błąd. Nie wierzyła. – Myślałam, że Udaj nie ośmieli się tknąć poważanego prawnika – tłumaczy. Ale jej dni były policzone – zadarła z psychopatą o nieograniczonej władzy. Za młodu Saddam zabierał swego najstarszego syna na przesłuchania i tortury, wpajał, że najlepszym sposobem rządów jest terror. W szkole Udaj bił nie tylko kolegów, ale i nauczycieli. Jako prezes irackiego komitetu olimpijskiego grzmocił drewnianą pałką po nagich stopach piłkarzy z reprezentacji narodowej, karząc ich w ten sposób za przegrane mecze.

Tydzień po procesie egipskiego służącego Lahib aresztowano pod zarzutem obrazy sądu. Powiedziała podobno, że „nie ma sprawiedliwości w tym kraju”. Wkrótce miała się przekonać, jak bolesna to prawda.

Zabrano ją do więzienia dla kobiet Kardunija, gdzie bez postawienia formalnych oskarżeń spędziła dziewięć miesięcy. Biły ją regularnie klawiszki i inne więźniarki, które dokuczając „politycznej”, chciały przypodobać się władzom. – Brały mnie w kółko i popychały. Byłam głodzona. Bita gumowym wężem. Wpychały mi gorącą świeczkę do odbytu – mówi Lahib. Z jej twarzy pooranej zmarszczkami, pokrytej grubą warstwą pudru i szminki, trudno odczytać, jak bolesne jest to wspomnienie.

Żeby wydostać Lahib z więzienia, siostra załatwiła jej zaświadczenie lekarskie o chorobie umysłowej. Zabrano ją do szpitala psychiatrycznego Raszad, gdzie, jak mówi, „przez miesiąc brała lekarstwo”. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu do rozwoju choroby Lahib przyczyniło się leczenie, a w jakim represje. Udawanie wariatki miało stanowić ucieczkę przed więzieniem i torturami, ale z czasem jej organizm jakby przystosował się do środowiska, w którym przyszło mu funkcjonować. Być może zachorowała, bo wsysający ją wir wypadków przypominał sen paranoika. Irak był wówczas jednym wielkim domem wariatów.

Kiedy wyszła, postanowiła wrócić do zawodu. Ledwie zdążyła podjąć pierwszą sprawę, na podstawie donosu oskarżono ją o podarcie zdjęcia Saddama. Trafiła do więzienia Zafranija. Znów czekały ją tortury i znów, jak to określa, „szpital szaleństwa”. – Pytali: „Dlaczego jesteś przeciw rządowi?”. Odpowiadałam: „Nie jestem przeciw rządowi. Jestem za sprawiedliwością”.

W 1987 r. odebrano jej pozwolenie na prowadzenie praktyki adwokackiej. Coś w niej wtedy pękło. Najwyraźniej doszła do wniosku, że skoro władze krzywdzą ją za nic, to lepiej dać im powód – zaczęła otwarcie krytykować system, wygadywać na prezydenta i jego rodzinę, bez względu na okoliczności i konsekwencje stawać w obronie innych niesłusznie krzywdzonych.

Wojna z Iranem zbliżała się do końca. Któregoś zimowego dnia przed pałacem prezydenckim zobaczyła irańskich jeńców, którym żołnierze iraccy kazali krzyczeć: „Saddam jest szyitą!” (by obrazić szyitów, dyktator przedstawiał fałszywe drzewo genealogiczne, twierdząc, że jest potomkiem imama Alego, założyciela szyizmu). Lahib podeszła i powiedziała Irańczykom, żeby tego nie robili, a na Irakijczyków nakrzyczała, że nie mają prawa poniżać jeńców. Trafiła do paki po raz trzeci. „Jestem prawnikiem” – oświadczyła swoim oprawcom. Odparli: „Odkąd zostałaś wrogiem Udaja, jesteś nikim”.

Było zimno. Pośrodku celi stał piec, do którego współwięźniarki nie pozwalały jej się zbliżyć. Kiedy wreszcie podeszła, by się ogrzać, popchnięto ją, poparzyła sobie twarz i nogi. Rany polano odchodami z ubikacji, doszło do infekcji.

Podczas kolejnego pobytu dostała maleńką izolatkę. Krępowali ją łańcuchami, głodzili i torturowali gorącym nożem. Codziennie o 10 rano strażnik kazał jej siadać na butelce, dopóki nie napełniła się krwią.

W więzieniu zaczęła pisać na ścianach. Tylko w ten sposób mogła wyrazić swą złość. „Nie jestem przestępcą. Nie jestem wariatką. Jestem prawnikiem. Sprawiedliwość zwycięży”.


Daj spokój, siostro

Szpitalno-więzienny kołowrót trwał. Umarł ojciec Lahib, matka była chora. Jej narzeczonego Adila pobito, więc wysłała go do Egiptu, gdzie mieszka do dzisiaj. Lahib nigdy nie wyszła za mąż. Męża nie znalazła też żadna z jej trzech sióstr, które zostały w Iraku – reputacja Lahib odstraszała potencjalnych kandydatów. Siostry były na nią wściekłe. – Przestań już – prosiły. – Daj spokój.

Nie dała. Zamykano ją, bo powiedziała, że „żona Saddama ma włosy jak zmywak, a jego siostra polipy w nosie”, albo za to, że odmówiła przyjęcia studinarowego baknotu od sklepikarza, bo „nie potrzebuje kolejnego portretu prezydenta”. Podczas jednej z rozpraw oświadczyła, że to Udaj powinien stanąć przed sądem i dostać karę śmierci, bo zabił sługę Saddama. To znany incydent – w 1988 r. Udaj podczas pijackiej kłótni zastrzelił człowieka odpowiedzialnego m.in. za sprawdzanie, czy potrawy przeznaczone na stół dyktatora nie są zatrute. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie mówił otwarcie w tak szaleńczy sposób.

Lahib niełatwo zrozumieć. Mówi niewyraźnie, z trudem, na przemian po angielsku i arabsku, wtrąca słowa francuskie. Zachowane w pamięci epizody wypadają z jej ust jak kulki z bębna totolotka. – Założyłam się ze strażnikiem, że jak uda mu się powiedzieć „stół z powyłamywanymi nogami”, to będzie mnie mógł bić dalej. Nie potrafił, przyniósł mi ryż, ale nie zjadłam, bałam się, że będzie zatruty… Strażnik spał na mnie… Kiedy wyszłam, dowiedziałam się, że umarła moja matka… Dostałam krwotoku, upadłam… Wpuścili gaz do mieszkania, straciłam przytomność. Jak się ocknęłam, miałam obcięte włosy i złamany nos. Obok leżał tłuczek… Odcięli mi prąd, wyrwali nawet kable ze ścian, wybili szyby… Szambiarka wlewała odchody do mojego ogrodu… Do domu weszło dwóch mężczyzn. Uderzyli mnie. Słyszałam, jak jeden mówi: „Dobrze, że jest ciemno, nikt nic nie zauważy”… O 3 nad ranem wybuchł pożar. Ugasiłam ogień z pomocą Boga. Sąsiad polewał dom wodą. Policjanci oskarżyli mnie o podpalenie. Sąsiadom kazali obrzucać mój dom kamieniami. Próbowałam ukryć się w innym domu, ale mnie znaleźli i porwali na mnie ubranie, chcieli pokazać, że jestem wariatką… Udaj próbował mnie przejechać swoim samochodem, tym, w którym woził swojego ukochanego tygrysa…

Wiatrak na suficie, który z początku leniwie mielił gorące powietrze, dając złudzenie ochłody, znieruchomiał już dawno z braku prądu. W pokoju jest jak w piecu, a gospodyni nieustannie dorzuca nowe polana cierpienia i szaleństwa. – Sąsiedzi siostry – opowiada dalej – dźgnęli mnie nożem… Nikt nie wpuszczał mnie do domu, dawali jedzenie na zewnątrz… Byłam tak wyczerpana, że wyglądałam na 12 lat. Patrząc na mnie, sędzia skierował sprawę do sądu dla nieletnich… Mój pies Sandy parę razy mnie ratował od napastników… Otruli mi psa… Skarżyłam się do sądu, ale odpowiadali, że nie mam praw obywatelskich…

Chcę pałacu Udaja

Lahib twierdzi, że w zeszłym roku Udaj Husajn przysłał emisariusza, który zaoferował jej pracę w komitecie olimpijskim. – Powiedział, że jestem jedyną osobą, która mu się postawiła, i że uznaje moją odwagę. Stwierdził, że to Kusaj (młodszy syn Saddama) jest odpowiedzialny za tortury – opowiada drżącym głosem Lahib. Odmówiła. Powiedziała, że jest gotowa podjąć każdą sprawę przeciw Udajowi.

– Udaj się wściekł – mówi Lahib. – Szłam ulicą. Zatrzymała się taksówka. Kierowca kazał mi usiąść na siedzeniu z przodu, wywiózł za miasto i kochał się ze mną, bił… Myślałam, że jestem w ciąży. Poszłam do szpitala i powiedziałam, że jestem zamężna, żeby nie kazali mi się pozbyć dziecka prądem. [Niezamężne kobiety w Iraku zmuszano do aborcji – R.S.]. Nie byłam w ciąży. W szpitalu leczyli moje rany, poważne rany… Kiedy wróciłam, dom śmierdział uryną. Przed domem czekał tamten taksówkarz, gwałciciel… Znowu kazał mi usiąść na przednim siedzeniu… Otwierał moje rany palcem…

Kiedy w kwietniu do Bagdadu weszły wojska USA, Lahib była akurat w szpitalu Raszad. Młody dr Munawa al Nakasz, który rozpoczął tam pracę kilka miesięcy wcześniej, pamięta ją: – Była miła, spokojna, zamknięta w sobie, bez poważnych zaburzeń. Niewiele mówiła. Jej historię poznałem później z gazet. Byłem zdumiony.

W wojennym zamieszaniu wszyscy pacjenci szpitala uciekli. Lahib wróciła do domu i zaczęła spisywać swoją historię na ścianach. Jak wielu Irakijczyków, cieszy się z upadku Saddama, ale nie darzy sympatią amerykańskich żołnierzy. – Bush jest takim samym zbrodniarzem jak Saddam – mówi. Wciąż jest gotowa do walki, jak nie z tym reżimem, to z innym.

Zapytałem, czy liczy na odszkodowanie. Odparła, że chce dostać pałac Udaja i jego samochód – ten, którym próbował ją przejechać. – Udaj jest tu, w Bagdadzie, widziałam go – mówi. (Rozmawialiśmy, zanim 22 lipca Amerykanie zabili obu synów Saddama). – Saddam też tu jest. Widziałam, jak parę dni temu jechał limuzyną z kuwejckim kierowcą. Śledził mnie do końca ulicy. Potem uchylił szybę, zdjął ciemne okulary i się ze mnie śmiał.

„Gazeta Wyborcza” (Świąteczna), 9-10.08.2003

error: Content is protected !!