Zmartwychwstanie samuraja

W Japonii rozpala się dyskusja o przywróceniu armii zlikwidowanej po II wojnie światowej. Dzieje się to 35 lat po samobójczej śmierci pisarza Yukio Mishimy, który marzył o powrocie do tradycji militarnego nacjonalizmu i do kodeksu heroicznych samurajów gotowych oddać życie dla czystej idei

Zamknij się, głupcze! – krzyczeli żołnierze. – Przestań zgrywać bohatera! Nie pójdziemy za tobą, złaź stamtąd!

25 listopada 1970 r. Yukio Mishima stał na gzymsie balkonu dowództwa wschodniego regionu Sił Samoobrony w Tokio i patrzył na zebrane w dole setki żołnierzy. Ubrany w brunatny mundur swojego paramilitarnego Stowarzyszenia Tarczy, głowę przewiązał białą opaską z napisem: „Siedem żyć w służbie narodu”. Ten patriotyczny slogan upamiętniał wojownika Kusunokiego Masahige, który 634 lata wcześniej obiecał odrodzić się siedem razy, by uwolnić kraj od wszystkich wrogów. Jeśli nawet Mishima nie uważał się za jedno z wcieleń Kusunokiego, to z pewnością czuł się duchowym spadkobiercą wszystkich japońskich patriotów oddających życie za ojczyznę z masochistyczną gorliwością.

Na jego kamiennej twarzy nie dało się odczytać, czy oczekiwał tak chłodnego przyjęcia. – Cisza! – krzyknął. – Słuchajcie mnie! Mówię z głębi serca. Oto wojownik przemawia do wojowników. Nie rozumiecie?

Nie rozumieli, bo wirniki terkoczących nad głowami helikopterów telewizyjnych cięły jego słowa na pojedyncze sylaby. Nie rozumieli, bo wartości, do których odwoływał się ten o 20 lat starszy od nich mężczyzna, były im obce, a to, co na ich oczach czynił, zdawało się czystym szaleństwem.

– Czy wy, żołnierze Sił Samoobrony, jesteście zadowoleni z waszego statusu nieślubnego dziecka konstytucji? Powstańcie teraz albo na zawsze stracimy szansę wskrzeszenia samurajskiej tradycji Japonii! – wołał Mishima. Przypominał teraz bohatera swojej powieści „Uciekające konie” – prawicowego radykała, który po zamordowaniu bogatego przemysłowca za obrazę szintoickiego boga Ise staje na skraju urwiska i patrzy w morze, słuchając szumu fal, zanim przystąpi do samobójczego rytuału seppuku.

Pisarz ostatni raz spojrzał na żołnierzy. – Dobrze – rzekł. – Widzę, że przenigdy nie powstaniecie, by domagać się rewizji pokojowej konstytucji.

Wydał okrzyk: „Niech żyje cesarz!”, po czym cofnął się w głąb pokoju. Tam, związany i zakneblowany, siedział generał Mashita. Godzinę wcześniej Mishima wraz z czterema towarzyszami wszedł do jego biura pod pretekstem przeprowadzenia wywiadu. W połowie pogawędki generał został sterroryzowany, a pomieszczenie zabarykadowane.

Wykpiony, lecz spokojny Mishima usiadł na podłodze, zdjął odzienie i odegrał ostatni akt dramatu: rozpłatał sobie brzuch sztyletem. Zgodnie z rytuałem pomocnik samuraja winien odciąć mieczem głowę konającego towarzysza. Ale obarczony tym zadaniem wspólnik Mishimy Morita zranił go tylko w plecy i ramię. Potem równie nieudolnie próbował wbić ostrze we własne jelita. Dzieła dokończył trzeci zamachowiec Koga. Dwie głowy potoczyły się po posadzce.

Piękna śmierć

Pozostali przy życiu trzej zamachowcy poddali się, zostali osądzeni i skazani. Tak oto wyglądała najdziwniejsza próba przewrotu w historii Japonii. Dziwna nie tylko ze względu na sposób działania (pięciu cywili uzbrojonych w jeden miecz wzywa armię do buntu), lecz i na osobę autora. Yukio Mishima był jednym z czołowych pisarzy japońskich, kandydatem do literackiej Nagrody Nobla. Zdrowy, bogaty, miał żonę i dwoje dzieci, a także mnóstwo wielbicieli. Dlaczego się zabił?

Zszokowani Japończycy udzielali różnych odpowiedzi. Najdalsze od prawdy wydaje się stwierdzenie premiera Eisaku Sato, iż „musiał to być napad szaleństwa”. Akcja Mishimy została starannie zaplanowana i precyzyjnie wyreżyserowana. „Wielu ludzi mnie nie zrozumie, ale wiedz, że kierują mną wyłącznie pobudki patriotyczne” – napisał w pożegnalnym liście do przyjaciela.

Pisarz, choć bezpośrednio nie angażował się w politykę, od lat był ideologiem obozu prawicowych nacjonalistów tęskniących do dawnej mocarstwowości Japonii i kultywujących romantyczną wizję historii. Założył marginalne Stowarzyszenie Tarczy, którego członkowie mieli pielęgnować sprawność fizyczną i dbać o wskrzeszenie „japońskiego ducha” uwiędłego po klęsce w II wojnie światowej. Duch ów zdefiniowany jest w samurajskim kodeksie bushido jako szacunek dla samego siebie, poczucie odpowiedzialności i poświęcenie.

W manifeście przygotowanym tuż przed samobójczą akcją Mishima ubolewa: „Nigdy Japonia nie cieszyła się takim dobrobytem gospodarczym jak w okresie powojennym. Skutkiem tego jest zaniedbanie wartości fundamentalnych dla państwa. Ludzie zajęci sprawami coraz bardziej trywialnymi utracili ducha, pogrążyli się w hipokryzji i letargu duchowym”. Źródeł zła upatrywał pisarz w pacyfizmie narzuconym Japonii przez amerykańskiego okupanta po klęsce wojennej. Ku zgorszeniu nacjonalistów większość społeczeństwa gorliwie przyjęła pacyfizm, w zgodzie z przekonaniem, że zwycięzcy mają rację. Po militaryzmie i imperializmie będących od połowy XIX w. filarami japońskiej polityki był to zwrot o 180 stopni.

Konstytucja Meiji (czyli „oświeconej władzy”) z 1889 r. zmieniła Japonię w państwo jak na te czasy nowoczesne, czyniąc z niej monarchię parlamentarną z bardzo silną pozycją „boskiego” cesarza. W 1947 r. zastąpiono ją nową, demokratyczną konstytucją, w której cesarz przekazał władzę ludowi, zachowując jedynie funkcje reprezentacyjne. Nową ustawę zasadniczą podyktował gen. Douglas MacArthur, dowódca wojsk okupacyjnych w Japonii. Art. 9 stanowi, że „naród japoński na zawsze wyrzeka się wojny jako suwerennego prawa narodu” i „nigdy nie będzie utrzymywał sił lądowych, morskich ani powietrznych”. Układ dwustronny z 1960 r. troskę o bezpieczeństwo Japonii powierzył Stanom Zjednoczonym, które do dziś utrzymują w tym kraju 45 tys. żołnierzy. Armię japońską przemianowano na Siły Samoobrony.

Mishima nie mógł się z tym pogodzić. W jednej z książek biograficznych widnieje ilustracja przedstawiająca pisarza depczącego tom z napisem: „Konstytucja made in USA”. W swym przedśmiertnym manifeście nazywa Siły Samoobrony „armią, której należą się najwyższe honory”.

Mishima chciał swym dramatycznym wystąpieniem poruszyć patriotyczną strunę w sercach żołnierzy i nakłonić ich do buntu w imię zmiany konstytucji. Chciał, by Japonia odzyskała regularne siły zbrojne gotowe walczyć w obronie kraju. Czy jednak naprawdę liczył na to, że jego słowa wywołają rebelię wśród żołnierzy? Bardzo wątpliwe. Musiał wiedzieć, że mu się nie uda. Samobójstwo było więc ostatnim, nieodłącznym elementem jego planu. Najprawdopodobniej polityczny cel wystąpienia był bardziej długofalowy – wstrząśnięcie „pogrążonym w letargu” narodem i dodanie sił obozowi prawicy, aby działania na rzecz zmiany konstytucji nabrały dynamiki.

Widać też motywy osobiste. Mishima poświęcał się dla idei, ale też spełniał swe marzenie o „estetycznym” odejściu z tego świata. W eseju „Piękna śmierć” pisał:

„Ideałem starożytnych Greków było pięknie żyć i pięknie umierać. Tak samo musiało być i z naszym ideałem bushido. Tymczasem smutna sytuacja dzisiejszej Japonii polega na tym, że o ile trudno jest pięknie żyć, to jeszcze trudniej pięknie umierać. Dziś, gdy w zapomnienie poszły samurajskie ideały, każdy, kto nie żyje dla pieniędzy, uchodzić będzie za szaleńca i głupca. Pieniądze stały się najwyższą wartością, a co do śmierci… O ile nie zginiemy w jakimś pozbawionym znaczenia wypadku samochodowym, to nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na chorobę nowotworową – zakończenie życia najgorsze z możliwych.

Jeżeli chcemy pięknie żyć i pięknie umierać, musimy najpierw określić tego warunki. Jeśli żyjemy z własnej uczciwej pracy, a potem szlachetnie oddamy życie za kraj i naród, można to nazwać pięknym życiem i piękną śmiercią. Tyle że w sytuacji, gdy brak pracy wartej wykonania, a samo państwo jest niestabilne, niemożliwością staje się i piękne życie, i piękna śmierć. Pierwszą zatem kwestię, która musi zostać rozwiązana, stanowi poprawa kondycji kraju i narodu.

Oto dlaczego darzono estymą samurajów – mieli oni przynajmniej możliwość, by umrzeć w sposób piękny i bohaterski. To właśnie kryje się za uczuciem szacunku i sympatii dla żołnierzy. Nie lękać się śmierci, ale uważać ją za rzecz piękną – nie kupiecka to rzecz” (tłum. Iwona Merklein, „Fronda” nr 4/5).

Terroryści – samuraje

Rocznica śmieci Mishimy jest dla prawicy świętem i okazją do akademii ku jego czci. Wśród nacjonalistycznych radykałów popularne stało się hasło: „Idźmy za Mishimą”.

Ale, o dziwo, po śmierci pisarza czapki z głów zdjęli także przedstawiciele obozu wrogiego – komuniści. Osamu Takita, ideolog skrajnej lewicy z Uniwersytetu Kioto, nazwany „jedynym mentorem, który potrafi zaszczepić młodym lewicowcom odwagę umierania”, westchnął: – Niestety, brakuje nam działaczy z jajami, takich jak Mishima.

30 maja 1972 r. trzej uczniowie Takity (wówczas poszukiwanego za zabicie żołnierza Sił Samoobrony) przylecieli z Rzymu do Tel Awiwu. Na lotnisku przechodzą kontrolę graniczną, odbierają bagaż, następnie wyciągają karabiny maszynowe i zaczynają strzelać na oślep. Ginie 25 osób. Dwóch zamachowców odbiera sobie życie, detonując granaty. Trzeci, Kozo Okamoto, zostaje ujęty żywcem. Ma przy sobie fałszywy paszport na nazwisko Daisuke Namby, autora nieudanego zamachu na cesarza Hirohito z 1923 r. To trochę tak, jakby polski terrorysta podawał się za Eligiusza Niewiadomskiego.

Japońska Czerwona Armia, której członkowie dokonali tego ataku, ma związki z Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny. Jednak w trakcie przesłuchania wychodzi na jaw, że Okamoto niewiele wie o walce Palestyńczyków. Unosząc się samurajskim honorem, prosi, by go zastrzelić na miejscu, a na procesie przed izraelskim trybunałem wojskowym żąda dla siebie kary śmierci. Wydaje się, że gdyby tylko miał miecz, gotów byłby popełnić seppuku. Skazany na dożywocie na wolność wyjdzie w 1985 r. w ramach izraelsko-palestyńskiej wymiany więźniów.

Atak na lotnisko w Tel Awiwie nazwane przez Japońską Armię Czerwoną „strategiczną bazą imperializmu amerykańskiego”, wydawał się wówczas – jeszcze przed erą palestyńskich zamachów samobójczych – kompletnie bezsensowny. Zamachowcy nie mieli zamiaru wysuwać żadnych żądań ani brać zakładników. Większość ofiar stanowili przypadkowi turyści. Komentowano – podobnie jak po sprawie Mishimy – że sprawcy musieli być niespełna rozumu. Ale powstała też ciekawsza hipoteza, iż ich celem była własna śmierć. Po ataku na jeden z najsilniej strzeżonych obiektów w Izraelu nie mieli szans ujścia z życiem (Okamoto przeżył tylko dlatego, że obezwładnił go nieuzbrojony pracownik lotniska). Wyglądało to tak, jak gdyby terroryści w zgodzie z tradycją dawnych wojowników zaangażowali się w walkę na rzecz wyznawanej idei. Walkę beznadziejną, niemożliwą do wygrania…

Podstawowym wyznacznikiem prawicowości bądź lewicowości japońskiej ekstremy był i jest stosunek do wojska i cesarza. Prawica chce, by Japonia miała silną armię, a cesarz był prawdziwym, a nie malowanym władcą. Mishima pytał: „Dlaczego cesarz musi być człowiekiem, dlaczego nie może być bogiem, przynajmniej dla nas, Japończyków?”. Lewica uważa, że kraj powinien być neutralny (ale naprawdę, nie tylko na stronach konstytucji), cesarstwo zaś powinno zostać zniesione na rzecz ludowej republiki.

Jednak wszelkie ekstremizmy mają wspólny mianownik. Gdyby sądzić po czynach, a nie głoszonych sloganach, radykałów z prawa i lewa ciężko byłoby odróżnić. Obie strony hołdują kultowi pięknej śmierci, odwołują się do etosu samurajskiego i działają w imię swoiście pojmowanego patriotyzmu.

Powstańcie teraz!

Fanatyzm prawicowy rozkwitał w Japonii od końca XIX wieku. Gromadził outsiderów wszelkiej maści – monarchistów, faszystów, konserwatywnych idealistów, romantycznych rewolucjonistów, ideologów szintoizmu i socjalistów. Był to czas po rewolucji Meiji, gdy zapał reformatorski osłabł, struktury społeczne uległy przetasowaniu i ponownemu rozwarstwieniu, a ci, którzy nie zdążyli wsiąść do pociągu modernizacji, sfrustrowani i rozczarowani przeklinali rządzące elity. Platformą ultraprawicy było zwalczanie importowanej z Zachodu demokracji parlamentarnej, przeżartego korupcją kompleksu biurokratyczno-przemysłowego i kliki oficerskiej w armii. Receptę miała stanowić kaku-shin – rewolucyjna odnowa, która sprawi, że Japonia stanie się czysta jak ośnieżony wierzchołek góry Fuji.

We wrześniu 1905 r. nacjonaliści, uznając podpisanie rozejmu z Rosją za „uwłaczające honorowi Japonii”, zorganizowali zamieszki w tokijskim parku Hibiya. Tłum podpalał posterunki policji, kościoły (reprezentujące religię wroga) i tramwaje (symbol znienawidzonej modernizacji). Ale prawicowi radykałowie rzadko wyprowadzali masy na ulice. Woleli próby przewrotu odgórnego. 15 maja 1932 r. młodzi oficerowie marynarki zamordowali premiera Tsuyoshi Inukaiego. W swym manifeście użalali się nad losem rolników i robotników „cierpiących nieopisane trudy”, ostrzegali, że „Japonia stacza się w przepaść dekadencji grożącej zagładą”, i wzywali naród do działania słowami, które 38 lat później powtórzy Mishima: „Powstańcie teraz!”. Do kolejnej poważnej próby zamachu stanu doszło w lutym 1936 r. Kilkuset wojskowych opanowało na trzy dni kompleks budynków rządowych, mordując wysoko postawionych członków gabinetu rzekomo „w imieniu cesarza” (Hirohito odciął się od nich i zażądał surowej kary). Jednym z zarzutów wobec rządu była jego zgoda na ograniczenie liczebności floty cesarskiej na konferencji w Londynie.

Obie rewolty pozornie zakończyły się klęską, jednak faktycznie doprowadziły do osłabienia ruchów pacyfistycznych i wzmocniły wojskowe rządy silnej ręki, co pchnęło Japonię do wojny po stronie Hitlera. Ponadto owe straceńcze akcje wywarły olbrzymi wpływ na społeczeństwo japońskie. Pobudki oficerów powszechnie uznawano za czysto patriotyczne; uważano, że poświęcili swe kariery i życie dla narodu. Mishima w noweli „Patriotyzm” opisał jednego z młodych zamachowców z 1936 r., który po porażce z radością dokonuje aktu samobójstwa. Wystąpienie pisarza w listopadzie 1970 r. nieprzypadkowo przypomina tamtą próbę przewrotu. Znamienne, że do rewolucyjnego ducha obu tych incydentów odwoływali się też w latach 60. lewicowi studenci.

Honorowe samobójstwo

Fanatyzmowi politycznemu, w jakim pogrążała się Japonia, towarzyszył kult śmierci. W maju 1933 r. pod górą Mihara policja zatrzymała uczennicę gimnazjum, która odprowadzała swoje koleżanki rzucające się w głąb wulkanu. Rozpowszechniona przez media wiadomość o „przewodniczce do śmierci” okazała się zaraźliwa – do końca roku w tym samym miejscu odebrało sobie życie ponad 500 osób.

Bohaterami narodowymi stali się trzej żołnierze-samobójcy, którzy w 1932 r. podczas wojny z Chinami obwiązani materiałami wybuchowymi zaatakowali pozycje wroga w Szanghaju. Ich „walecznego japońskiego ducha” wychwalano w wierszach, dramatach i przedstawieniach lalkowych. Nie mniejszą estymą cieszyli się piloci kamikaze z końca II wojny światowej, choć ich akcje były nieskuteczne z militarnego punktu widzenia. Ponad 2,5 tys. młodych mężczyzn poświęciło życie, żeby zatopić jeden mały lotniskowiec, kilkanaście niszczycieli i okrętów transportowych.

Japonia kocha bezsensowną śmierć. W 1944 r. dowódca jednostki kamikaze, porucznik Yukio Seki, pisał w pożegnalnym liście do żony: „Droga Mariko. Proszę cię o wybaczenie, bo jako mąż nie zrobiłem dla ciebie wystarczająco dużo przed śmiercią. Wierzę, że jako żona samuraja od dawna jesteś psychicznie przygotowana na ten dzień…”.

Powszechne wśród japońskich patriotów nawiązania do etosu i symboliki samurajskiej biorą się z nostalgii za światem uporządkowanym, którym rządziły jasne zasady, a honor i lojalność liczyły się ponad wszystko. Choć wraz z nadejściem epoki Meiji (1866-69) samurajom zakazano publicznego noszenia mieczy i de facto zlikwidowano ich jako warstwę społeczną, to zasady bushido pozostały modne wśród elity, podobnie jak w Europie kodeks rycerski przeżył samych rycerzy. Do końca II wojny kadra oficerska kultywowała reguły „drogi wojownika”, a miecze samurajskie stanowiły element wyposażenia mundurów galowych. Spiskowcy z 1936 r. nosili je przytroczone pasami judoków. Przywódca terrorystów z Japońskiej Armii Czerwonej, którzy w 1970 r. porwali do Korei Północnej boeinga japońskich linii lotniczych, z samurajskim mieczem w ręku wygłaszał do pasażerów przemówienia ideologiczne, śpiewał pieśni rewolucyjne i recytował wiersze patriotycznych poetów z XIX wieku. Pomieszanie możliwe tylko w Japonii.

To samuraje spopularyzowali samobójstwa. Seppuku stanowiło formę honorowych przeprosin za przegraną bitwę, za zawód sprawiony swemu panu bądź dowód przywiązania do niego. Najsłynniejsi samobójcy ery postsamurajskiej to gen. Maresuke Nogi, który rozpruł sobie trzewia podczas pogrzebu cesarza w 1912 r. oraz minister wojny Korechika Anami, który zrobił to samo nazajutrz po podpisaniu kapitulacji w sierpniu 1945 r. Dziś Japonia przoduje w statystykach samobójstw – co roku odbiera tu sobie życie ponad 30 tys. osób. Przyczyny tego zjawiska są złożone, ale ogromną rolę odgrywa tradycja uznająca samobójstwo za wyjście honorowe. W przeciwieństwie do chrześcijaństwa, żadna z wyznawanych w Japonii religii – konfucjanizm, szintoizm, buddyzm zen – nie zakazuje jednoznacznie zamachu na własne życie. Warto jednak pamiętać, że samuraje nie gloryfikowali śmierci samej w sobie; akceptowali ją tylko jako naturalną konsekwencję życia, pragnąc umrzeć we właściwy sposób i we właściwym celu – za władcę, za ojczyznę, za klan. Nie wystarczy się zabić, by być samurajem. Samobójstwo Mishimy było stuprocentowo samurajskie, ale zwolniony z pracy urzędnik wieszający się z rozpaczy w podmiejskim lesie należy już do innej bajki.

Odzyskana duma narodowa

Klęska wojenna i zadekretowany pacyfizm stłumiły na pewien czas ruchy skrajnie prawicowe. Konserwatywne elity zajęły się budowaniem porządku „liberalno-demokratycznego” (taką – nieodpowiadającą rzeczywistości – nazwę nosi partia rządząca Japonią od 50 lat), natomiast rolę radykalnej opozycji przejęła lewica. Popularność idei komunistycznych urosła tuż po wojnie na fali upokorzenia klęską i powojenną biedą. Pod koniec lat 60. Japonię ogarnęła rewolta młodzieży podobna do tej z Europy i Ameryki. Prym wiodły organizacje studenckie protestujące przeciw traktatowi obronnemu z USA i wykorzystywaniu baz na Okinawie w wojnie wietnamskiej.

Na tle żołniersko zdyscyplinowanej prawicy ruchy lewackie były bardziej anarchistyczne. Szybko zdegenerowały się w kierunku terroryzmu i bandytyzmu – podkładano bomby, napadano na sklepy, urzędy pocztowe i posterunki policji. Do lutego 1972 r. policja rozbiła komunistyczne partyzantki. Ostatnia grupa zabarykadowała się na dziesięć dni w górskiej willi w prefekturze Nagano, przetrzymując żonę stróża jako zakładniczkę. Po udanym szturmie policji (zaangażowano weń 13 tys. policjantów!) wyszły na jaw wstrząsające fakty. Odkryto, że młodzi rewolucjoniści pogrążyli się w krwawych porachunkach, oskarżając się wzajemnie o zdradę, skazując na śmierć i wykonując egzekucje. W ciągu dwóch zimowych miesięcy zamordowali 14 towarzyszy, w tym pięć kobiet, porzucając związanych na mrozie. Społeczeństwo japońskie znów było wstrząśnięte – i ponownie, próbując wyjaśnić bestialstwo, przywoływano z historii przykłady kultu bohatera tragicznego, w tym akcję Mishimy. Psychologowie podkreślali, że ci młodzi ludzie, nim weszli na złą drogę, nieśli w sobie ogromny ładunek idealizmu i romantyzmu. Chcieli walczyć z niesprawiedliwością, uciskiem, zakłamaną moralnością mieszczańską. Aby osiągnąć te cele, skłonni byli do ofiarności i samounicestwienia…

W latach 70. poparcie dla radykalizmu politycznego spada wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa. Garstka działaczy Czerwonej Armii rezyduje za granicą i do końca lat 80. co jakiś czas dokonuje zamachu terrorystycznego. W 2000 r. aresztowano założycielkę tej organizacji Fusako Shigenobu, która następnie ogłosiła, że kończy walkę. Komuniści funkcjonują na scenie politycznej, ale poparcie dla nich maleje – w ostatnich wyborach zdobyli 7 proc. głosów.

Natomiast najbardziej spektakularne akcje skrajnej prawicy to głośne puszczanie pieśni patriotycznych z megafonów zamontowanych na czarnych quasi-wojskowych samochodach. Część radykałów związała się z yakuzą (mafią japońską). Zarabiają na szantażowaniu biznesmenów, grożąc im nieustannym festiwalem hałasu pod biurem bądź rozpuszczeniem plotek godzących w dobre imię firmy. Jednak prawdziwa siła ultranacjonalistów bierze się z poparcia dla nich części partii rządzącej i organizacji satelickich. Co roku politycy LDP (wśród nich premier Koizumi) pielgrzymują do tokijskiej świątyni Yasukuni, gdzie oddają hołd żołnierzom poległym w II wojnie światowej. Rytuał ów nieodmiennie wzbudza protesty Chin i Korei, które pamiętają zbrodnie armii cesarskiej popełnione kilkadziesiąt lat temu.

Do dziś najmniejsza oznaka nacjonalizmu spotyka się w Japonii ze społecznym oburzeniem. A jednak coś się zmienia. Wojenne pokolenie wymiera, a młodzi nie muszą rozumieć, dlaczego karze się ich za politykę ich dziadków. Są coraz bardziej podatni na hasła o potrzebie odzyskania narodowej dumy. Erozję pacyfizmu wyraźnie też widać na politycznych szczytach. Kilka lat temu parlament oficjalnie uznał za symbole narodowe flagę ze wschodzącym słońcem (Hinomaru) i hymn cesarski (Kimigayo) odrzucone po wojnie jako symbole militarnego ekspansjonizmu. Gubernatorem Tokio od sześciu lat jest prawicowy rewizjonista Shintaro Ishihara słynący z pogardliwych uwag pod adresem Koreańczyków i Chińczyków oraz domagający się wyrzucenia z Japonii wojsk USA.

240-tysięczne Siły Samoobrony są coraz nowocześniejsze i coraz bardziej przypominają normalną armię. Pod względem wydatków na obronę (ok. 45 mld dolarów rocznie) Japonia zajmuje czwarte miejsce na świecie po USA, Rosji i Francji; może się też pochwalić czwartą na świecie marynarką wojenną. W 1999 r. uchwalono prawo zezwalające na udział japońskich żołnierzy w misjach międzynarodowych – służyli już pod flagą ONZ w Kambodży, Mozambiku, Timorze Wschodnim i na Wzgórzach Golan. Po atakach al Kaidy na USA rząd w Tokio uchwalił precedensowe prawo pozwalające na ograniczony udział Sił Samoobrony w operacjach w Afganistanie i Iraku. Za dwa lata Japończycy zaczną wdrażać amerykański system obrony rakietowej.

Powrót armii

W tej sytuacji pokojowe zapisy konstytucji stały się fikcją. Ich zmiana stanowi credo Partii Liberalno-Demokratycznej, która jednak dopiero w ostatnim miesiącu zaproponowała konkretny projekt zmian w ustawie zasadniczej. Rząd Junichiro Koizumiego chce przeredagować kontrowersyjny art. 9 tak, by Japonia przyznała, że ma „armię dla samoobrony” i może zwiększyć swój udział w międzynarodowych operacjach pokojowych. Rząd chce też zmienić preambułę na bardziej nacjonalistyczną: „Ludzie miłujący naród winni strzec niepodległości…”. Na mocy oddzielnej ustawy nadzorująca siły zbrojne Agencja Obrony ma zyskać status i nazwę ministerstwa.

Amerykanie zachęcają Japończyków, by wzięli obronę kraju we własne ręce, ale azjatyccy sąsiedzi są zaniepokojeni. W tym roku minęło 60 lat od zakończenia II wojny światowej. Według chińsko-japońskiej tradycji sześćdziesięciolatek świętuje kanreki – rozpoczęcie nowego cyklu życiowego. Chiny i Korea boją się reinkarnacji Japonii uzbrojonej i narzucającej swą siłę. Wydaje się jednak, że te obawy są przesadzone. Japonia jest krajem stabilnym, względnie demokratycznym, pozostającym w ścisłym sojuszu z Zachodem. A japoński pacyfizm i tak jest fikcją. Czas, by status polityczny Japonii zaczął wreszcie doganiać jej potencjał gospodarczy – tak jak to już dawno stało się z Niemcami. W Bonn od końca wojny do zjednoczenia konstytucję poprawiano ponad 40 razy – w Tokio nigdy.

Droga do tego jest jeszcze daleka; może zabrać nawet kolejną dekadę. Do zmiany konstytucji wymagana jest zgoda dwóch trzecich członków obu izb parlamentu, a potem poparcie ponad połowy narodu w referendum. Październikowe badanie dla dziennika „Mainichi Shimbun” pokazało, że większość Japończyków uważa, iż konstytucja wymaga zmian, jednak dwie trzecie jest przeciwne ruszaniu art. 9.

Gdyby Mishima żył, pewnie uznałby, że proponowane zmiany są zbyt płytkie. Skrzywiłby się, widząc Japonię pogrążoną w konsumpcjonizmie i duchowym letargu – tak samo jak 35 lat temu. Gdyby próbował poderwać do buntu żołnierzy, znów zostałby wyśmiany. Ale w końcu wychodzi na jego.

Robert Stefanicki

„Gazeta Wyborcza” (Świąteczna), 10-11.12.2005

error: Content is protected !!