Żegnaj, ero kontroli zbrojeń

Rozpadają się XX-wieczne traktaty, dzięki którym ludzkość czuła się bezpieczniej.

Porozumienia o kontroli zbrojeń mają na celu ograniczenie kosztów finansowych oraz ludzkich. Po co wydawać krocie na jakąś bardzo drogą lub szkodliwą broń, jeśli możemy się umówić z wrogiem, że zgodnie z niej zrezygnujemy. Aby to zadziałało, muszą być spełnione dwa warunki: strony mają dostęp do tych samych technologii oraz zaufanie, że przeciwnik zastosuje się do zapisów porozumienia. Zaufanie musi być oparte nie na samych deklaracjach, ale na mechanizmie kontrolnym, zwykle obejmującym wzajemne inspekcje.

Z jednej strony, porozumienia rozbrojeniowe są racjonalne, tak jak zgodne z rozsądkiem jest nienarażanie żołnierzy na kontakt z gazami bojowymi albo produkowanie domów zamiast czołgów. Z drugiej, może zdumiewać, że takie porozumienia w ogóle czasem działają. Bo wojna z natury racjonalna nie jest, a wróg to wróg. Zawsze będziemy próbowali go przechytrzyć – obmyślając nową wunderwaffe, wykorzystując luki w traktacie albo oszukując inspektorów i zbrojąc się potajemnie.

Kogo wykończy tempo zbrojeń

Za pierwszy zakaz dotyczący użycia jakiejś broni – w tym wypadku zatrutych kul – uważa się porozumienie strasburskie z 1675 r. pomiędzy Francją a cesarstwem. Jednakże do XIX w. podobnych porozumień było niewiele, a dopiero te wypracowane w latach 60. XX w. zaczęły prowadzić do znaczącej redukcji arsenałów i globalnych regulacji. Pod auspicjami ONZ powstały wówczas traktaty o częściowym zakazie prób jądrowych i o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej poza pięć potęg, które ją pozyskały jako pierwsze.

Również pod koniec tamtej dekady dyplomaci amerykańscy i radzieccy rozpoczęli negocjowanie umów ograniczających siły nuklearne, choć redukcje na większą skalę nastąpiły dopiero za Gorbaczowa, gdy było już jasne, że Amerykanie wygrali zimną wojnę.

W 2002 r. prezydent George W. Bush wycofał się z traktatu dotyczącego rakiet antybalistycznych, wskazując na rosnące zagrożenia ze strony Korei Północnej i Iranu. Donald Trump porzucił traktat INF, który umożliwił całkowitą likwidację odpalanych z lądu pocisków rakietowych średniego zasięgu (500-5500 km). Amerykanie od lat zarzucali Rosjanom, że nie przestrzegają tych postanowień.

Jedynym traktatem, który pozostał do dzisiaj, jest Nowy START. Zgodnie z jego warunkami USA i Rosja mogą posiadać do 700 gotowych do użycia pocisków balistycznych i bombowców, na których można rozmieścić do 1550 głowic – czyli znacznie mniej od tego, co obie strony miały podczas zimnej wojny.

Nowy START wygasa w lutym 2026 r., a od inwazji na Ukrainę zaczął się jego stopniowy demontaż. W sierpniu 2022 r. Rosja odmówiła Amerykanom możliwości przeprowadzenia inspekcji w jednej ze swoich baz wojskowych. W lutym br. Putin „zawiesił” udział Rosji w traktacie, informując, że nie będzie już wymieniać informacji na temat stanu swoich sił nuklearnych. Wprawdzie Rosjanie twierdzą, że ograniczeń dotyczących liczby pocisków będą przestrzegać, ale trzeba im wierzyć na słowo. A jak Nowy START wygaśnie, limity te przestaną obowiązywać prawnie.

W artykule dla Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) Heather Williams zauważa, że Rosja utrzymała zdolność rozbudowy arsenału nuklearnego pomimo sankcji i drenażu zasobów w Ukrainie. W produkcji ma np. nowej generacji rakiety Sarmat. Wolno żywić nadzieję, że te wynalazki są tylko hucpą propagandową i skończą tak jak rosyjski łazik wysłany na Księżyc. Można też wierzyć, że narzucane przez USA tempo zbrojeń wykończy Rosję, jak wykończyło ZSRR. Niemniej w magazynach Putin ma dużo starej broni, więc byłoby lepiej, gdyby mechanizmy kontroli i komunikacji dalej istniały, bo redukują ryzyko omyłkowej wymiany nuklearnego ognia. Już samo istnienie traktatów obniża napięcie.

2240 mld dol. na armię

Putinizm nie jest jedynym powodem. Porozumienia zakorzenione w zimnej wojnie, oparte na parytecie między Ameryką a Rosją nie przystają do świata niedwubiegunowego. Dziś numerem dwa na świecie są Chiny, które chcą mieć siły odpowiadające temu statusowi. Według Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) w zeszłym roku chiński arsenał powiększył się z 350 do 410 głowic. Eksperci przewidują, że do 2035 r. Chińczycy będą ich mieć półtora tysiąca.

USA próbowały dołączyć Pekin jako trzecią stronę do negocjacji z Rosją, ale bez powodzenia. Podczas wojny nie ma do tego atmosfery, a Chiny nie mają interesu, by się ograniczać. W zeszłym roku wydały na zbrojenia 300 mld dol. USA – trzykrotnie więcej. I dziesięć razy tyle, co Rosja. Amerykanie inwestują we wszystkie rodzaje broni: od nowinek technologicznych, jak broń laserowa, po okręty nowej generacji i drony wykorzystujące AI. I w każdej z tych kategorii ścigają się z Chinami, nie z Rosją.

Napięcia nuklearne mają to do siebie, że są zaraźliwe i wzmagają apetyt na posiadanie tej broni. Indie, które mają nierozwiązany spór graniczny z Chinami, mogą czuć się zmuszone do zwiększenia swoich zapasów, obecnie szacowanych na ponad 160 głowic. Pakistan, dysponujący podobną liczbą, nie pozostanie bezczynny. Korea Północna posiadająca już około 30 głowic intensywnie powiększa swój arsenał i testuje coraz lepsze rakiety. W Seulu i Tokio trwa dyskusja, jeśli nie o posiadaniu własnej broni atomowej, to o przyjęciu amerykańskiej. Iran wskutek porzucenia porozumienia nuklearnego przez Trumpa już puka do klubu atomowego. Saudowie też – na razie życzą sobie pozwolenia na wzbogacanie uranu do celów energetyki (zawsze tak się zaczyna) w zamian za uznanie Izraela. A Izrael deklaruje, że nie ma nic przeciwko temu.

Jednocześnie na całym świecie trwa gorączkowa modernizacja i rozbudowa armii. Według SIPRI wydatki wojskowe wzrosły realnie (z uwzględnieniem inflacji) o 3,7 proc. w zeszłym roku, osiągając rekordowy poziom 2240 mld dol. Europa zbroi się z powodu Rosji, Azja i Australia przez Chiny, Afryka przeciwko rebeliantom, a Zatoka Perska – bo ma za co.

Technologia zmienia reguły

Traktaty wydają się anachroniczne również dlatego, że nie aktualizują się wraz z rozwojem techniki. A według niektórych strategów sztuczna inteligencja zwiastuje punkt zwrotny w potędze wojskowej, równie poważny jak wprowadzenie broni nuklearnej. Inni ostrzegają przed pozwoleniem robotom na samodzielne decyzje o zabijaniu i wzywają do wstrzymania badań do czasu uchwalenia przepisów związanych z wojskowym zastosowaniem SI.

Na razie jednak chodzi nie o inteligentne Robocopy, lecz o drony i bezzałogowe łodzie podwodne. Pentagon zapowiedział, że w ciągu najbliższych dwóch lat wystawi „wiele tysięcy” autonomicznych systemów, aby zrównoważyć przewagę Chin w liczbie rakiet, okrętów i samolotów uderzeniowych. Pekin z pewnością ma taki sam zamiar.

Rewolucja kroi się też w przetwarzaniu danych zebranych z satelitów, radarów, sieci sonarowych, rozpoznania elektromagnetycznego i ruchu internetowego, w tym obrazów z monitoringu miejskiego, dokumentacji medycznej, zachowań w mediach społecznościowych. Umożliwi to „mikrotargetowane” ataki z użyciem dronów lub broni precyzyjnej przeciwko kluczowym dowódcom, nawet jeśli przebywają z dala od linii frontu. Albo zabijanie cywilów. Naukowcy ostrzegają, że roje małych, śmiercionośnych dronów mogą wziąć na cel np. populację mężczyzn w wieku wojskowym z określonego miasta, regionu lub grupy etnicznej.

W erze gwałtownego postępu technologicznego tonujące traktaty wojskowe są tym bardziej potrzebne. Bo ryzyko jest coraz większe. Pociski hipersoniczne są trudniejsze do wykrycia i zestrzelenia niż balistyczne, a sztuczna inteligencja to terra incognita. W atmosferze niepewności łatwiej pochopnie nacisnąć guzik.

Lata temu Barack Obama roztoczył wizję świata bez broni atomowej, za co odebrał pokojowego Nobla. Wizja się nie ziściła, ale alternatywą nie musi być hobbesowskie piekło. Któraś z kolejnych nagród powinna pójść w ręce polityków, którzy – wzorem XX-wiecznych noblistów – opracują nowy traktat o kontroli zbrojeń między największymi potęgami. Okienko pojawi się po zakończeniu wojny w Ukrainie i przed rozpoczęciem tej o Tajwan.

error: Content is protected !!