Będzie, co będzie

Błędne prognozy nie są domeną tylko ludzi oderwanych od rzeczywistości, zamkniętych w bańkach swych przekonań. Również ci świetnie wykształceni i dobrze poinformowani najczęściej nie są zdolni przekroczyć horyzontu wyobraźni.

„Tak wiele wieków po stworzeniu jest mało prawdopodobne, aby ktokolwiek mógł znaleźć nieznane dotąd ziemie posiadające jakąkolwiek wartość” – twierdził w 1486 r. szef hiszpańskiej Komisji Królewskiej, odradzając królowi Ferdynandowi przyjęcie propozycji morskiej eksploracji złożonej przez niejakiego Krzysztofa Kolumba.

Na początku 1792 r. brytyjski premier William Pitt nakazał drastyczne cięcia w armii, będąc przekonanym, że Europę czeka „15 lat pokoju”. Kilka tygodni później wybuchła rewolucja francuska i era wojen trwająca przez kilka kolejnych dekad.

W 1964 r. Nikita Chruszczow zapewniał przedstawicieli państw zachodnich, że zwycięstwo socjalizmu nad kapitalizmem jest „pewne jak to, że słońce wzejdzie”. Ustrój sowiecki nie przetrwał następnego ćwierćwiecza.

Tę listę można by ciągnąć długo, kończąc przekonaniem Władimira Putina, że w tydzień zajmie Ukrainę. Ale błędne prognozy nie są domeną tylko ludzi oderwanych od rzeczywistości, zamkniętych w bańkach swych przekonań. Również ci świetnie wykształceni i dobrze poinformowani najczęściej nie są zdolni przekroczyć horyzontu wyobraźni. W 1932 r. Albert Einstein stwierdził, że „nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek można było uzyskać energię jądrową”.

Tak samo jest ze współczesnymi ideologiami opartymi na determinizmie historycznym oraz pokrewnymi im teoriami geopolitycznymi, kreślonymi nie przez szaleńców przecież, a przez potężne umysły. W 1989 r. blisko związany z elitami rządzącymi USA filozof Francis Fukuyama ogłosił, że po upadku muru berlińskiego świat doszedł do „końca historii”. Ludzkość próbowała już bowiem wszystkich możliwych typów rządów i wyłoniła wyraźnego zwycięzcę: zachodnią demokrację liberalną, reprezentującą „końcowy punkt ideologicznej ewolucji ludzkości”.

Jedne teorie pozostają tylko teoriami, inne kształtują rzeczywistość. Marzenie o końcu historii przez kolejną dekadę – do ataków Al-Kaidy w 2001 r. – definiowało politykę amerykańską. W latach 90. USA straciły zainteresowanie resztą świata; stacje telewizyjne i gazety ograniczyły wtedy liczbę zagranicznych wiadomości o dwie trzecie. „Wydawaliśmy się zarówno niepokonani, jak i niezniszczalni” – napisał Joseph Nye w „The Paradox of American Power”. Zrelaksowany Zachód przegapił niebezpieczeństwo wzrostu potęgi Chin i wskrzeszenie imperializmu rosyjskiego, wierząc, że integracja z globalną gospodarką spowoduje liberalizację nieliberalnych dotąd społeczeństw i rządów.

W ostatnich dekadach popularność zyskiwały niezliczone inne hipotezy, teorie i modele przewidujące wydarzenia na świecie. Żadne z nich nie wytrzymały zderzenia z rzeczywistością.

Dlaczego nawet najbystrzejszym umysłom nie udaje się przewidzieć biegu spraw globalnych? Bo mamy do dyspozycji wyłącznie dane z przeszłości – i to na ich postawie próbujemy odgadnąć przyszłość. Tą drogą można dostrzec pewne niewidoczne gołym okiem procesy społeczne – np. ubożenie ludności zwiększa prawdopodobieństwo rewolucji – lecz nie da się przewidzieć, czy te same zjawiska dadzą ponownie taki sam skutek, gdyż społeczeństwo i jego otoczenie nie jest już takie samo. Nie da się wejść do tej samej rzeki. Zwłaszcza w ostatnich dekadach nurt gwałtownie przyspiesza, zmiany są coraz szybsze.

Nie lepiej jest z przewidywaniami na krótszy dystans. Przełom roku to zwyczajowo czas podsumowań i prognoz na kolejny rok. Te ostatnie wypadają blado, tzn. czas szybko i boleśnie je weryfikuje.

Naturalnie ludzie mają skłonność do ekstrapolacji stanu obecnego na przyszłość. Metoda sprawdza się przy prognozie pogody – stosując modele numeryczne, potrafimy ją przewidzieć jakieś trzy dni naprzód, ale im dalej, tym mniejsza trafność. Stwierdzenie, że w ciągu najbliższego tygodnia wojna w Ukrainie się nie skończy, nie wymaga szczególnych zdolności ani analitycznej odwagi. Ale co będzie za rok?

Ostrożni progności kreślą scenariusze alternatywne. Wojna albo będzie trwała, albo się zakończy w drodze negocjacji, albo zwycięży jedna strona, albo druga. Sprawdzalność tego typu prognozy jest stuprocentowa, ale jak w ruletce: jeśli postawimy jednocześnie na czerwone i czarne, to wprawdzie nie przegramy, ale i nie wygramy. Po co komu taka prognoza?

Ciekawie robi się dopiero wtedy, kiedy raz na ruski rok wypadnie nie czerwone ani czarne, tylko zielone – zero. Mało prawdopodobne, niespodziewane wydarzenie, tzw. czarny łabędź, który wywraca równanie. Ale tego przewidzieć się nie da bez znajomości w zaświatach albo u nieuczciwego krupiera.

W przeddzień ataku Hamasu na Izrael dwóch profesorów z Nowego Jorku położyło ogromne pieniądze, obstawiając na giełdzie spadek wartości izraelskich firm. Ale nie słychać, by mieli podobne sukcesy w prorokowaniu innych wydarzeń.

Dla przykładu weźmy prognozy sprzed roku tygodnika „Economist”, który ma jeden z najlepszych zespołów analityków na świecie. W artykule „Gdzie mogą wybuchnąć konflikty” czytamy, że w 2023 r. „w Azji rozegra się kolejna odsłona wielkiej globalnej walki między liberalizmem a autokracją”. Faktycznie, nie można rzec, że się nie rozgrywała, ale nie był to dominujący temat, nie doszło do żadnej zmiany układu sił.

Korea Północna „jeszcze przed końcem 2023 r., a być może znacznie wcześniej” zdetonuje testowy ładunek nuklearny. To się nie wydarzyło. „Economist” wskazuje też na możliwość wybuchu wojny między Indiami i Chinami. Wcześniej na granicy były napięcia – ale akurat ten rok był spokojny.

Z dużym marginesem bezpieczeństwa można było napisać, że „Putin powoduje globalną niestabilność” (jakżeby inaczej), a sama „Rosja ryzykuje wpadnięciem w chaos” (ryzyko się nie ziściło, ale było). Natomiast Chiny „mogły osiągnąć szczyt swojej potęgi” (albo i nie), a „świat wchodzi w nową erę energetyczną” (niewątpliwie).

Większość tych prognoz można ponownie zamieścić na łamach rok później. Co bowiem mamy w prognozach na rok 2024? „Chiny usiłują dostosować się do nowych realiów”, pisze brytyjski tygodnik, mając na myśli trudne uwarunkowania gospodarcze. „Czy Xi Jinping odważy się ustalić nowy kurs?” (na razie się nie odważył, ale kto wie). Zawsze aktualne jest pytanie, „czy Tajwan będzie azjatycką Ukrainą”. W ciemno też można napisać, że „nigeryjska gospodarka mierzy się z trudnościami” (jak każda inna), a „Erytrea jest najgroźniejszym graczem w Rogu Afryki” (z braku lepszej konkurencji). Trudno również polemizować z nagłówkiem przewidującym, że „dyplomacja klimatyczna będzie wyzwaniem”.

Prognozy trendów geopolitycznych nie mają daty ważności i autorzy mogą się bronić, że czas ich realizacji jeszcze nie nadszedł – jak raj komunizmu, który był tylko celem na horyzoncie i do którego wiodła wyboista droga realnego socjalizmu.

Z kolei prognozy na nadchodzący rok można owijać w bawełnę wieloznaczności i przedłużać koleiny zaistniałych już zjawisk, które z natury mają okres życia dłuższy niż 12 miesięcy. Gorzej mają przewidywacze ekonomiczni, gdyż ich prognozy są weryfikowalne na podstawie twardych danych.

Rok 2023 r. był dla nich bolesny. Zapanowała bowiem powszechna zgoda co do tego, że gwałtownie rosnące stopy procentowe spowodują recesje w dużej części świata. Tak się nie stało. Inwestorzy giełdowi chyba uwierzyli w koniec historii, bo wywindowali ceny akcji na historyczne szczyty. Rentowności obligacji wzrosły do poziomu niewidzianego od 15 lat, ceny surowców oszalały – gaz i zboża leżą na deskach, za to złoto i uran poleciały w kosmos. Pogłoski z początku roku o śmierci bitcoina także okazały się fałszywe.

Analitycy ekonomiczni wszystko nam chętnie wyjaśnią po fakcie i bez mrugnięcia okiem przedstawią nowe prognozy, które sprawdzą się mniej więcej w połowie. Są też tacy, którzy nieustannie wieszczą nadejście krachu o apokaliptycznych rozmiarach albo przeciwnie – „pokoleniowej” hossy. Raz na jakiś czas trafiają – jak zepsuty zegar, co dwa razy na dobę pokazuje właściwy czas. Wtedy na chwilę wracają w glorii rynkowego guru.

„Economist” dalej przestrzega: „Nie liczcie na miękkie lądowanie światowej gospodarki”. Czyli jednak będzie recesja.

A jeśli chodzi o polityczne prognozy na 2024 rok, będzie on „stresujący dla zwolenników liberalnej demokracji” (populiści mogą wygrać wybory w kolejnych krajach). „Wojna w Ukrainie zmierza w stronę impasu” (już od jakiegoś czasu), ale – pociesza tygodnik – „Putin nie może finansować wojny w nieskończoność” (słusznie, wszystko ma swój koniec).

„Przywódcy Chin będą starali się wykorzystać globalne podziały, ale nadal będą udawać, że dążą do harmonii”, ekstrapoluje dalej „Economist”. „Następstwa wojny z Izraelem ukształtują życie Palestyńczyków” (jak już od 75 lat). Ameryka „będzie miała szansę” (nieustającą) umocnić się jako regionalna potęga na Bliskim Wschodzie. Modele sztucznej inteligencji „staną się szybsze” (czyli postęp w tej dziedzinie się utrzyma). A skoro rok 2023 był najcieplejszy w historii, to można śmiało założyć, że w 2024 może być jeszcze cieplej.

Prawie nikt nie ma śmiałości odpowiedzieć na zagadkę roku: kto w listopadzie wygra wybory w USA. Chociaż istnieje projekt o nazwie Good Judgement, który rekrutuje dziesiątki prognostów i agreguje ich przewidywania, dając większą wagę tym, którzy w przeszłości lepiej trafiali. Otóż wedle tej metody – ponoć bijącej na głowę analizy wywiadu – kandydat Demokratów ma szanse na zwycięstwo 2:1.

Inny ważny magazyn poświęcony sprawom globalnym, „Foreign Policy”, przewiduje kolejne zamachy stanu w Afryce, próbę nuklearną Korei Północnej (w końcu się doczekamy), a także to, że wojna Izraela z Hamasem nie rozszerzy się na inne kraje. Z ciekawszych konkretów – „FP” sądzi, że Stany Zjednoczone i europejscy sojusznicy „znajdą legalną drogę”, żeby oddać Ukrainie zamrożone aktywa Rosji. I obstawia odsunięcie od władzy przywódcy sudańskiej armii Abdela Fattaha al-Burhana, który przegrywa wojnę domową z innym watażką.

Natomiast amerykański „Newsweek” wieści, że w 2024 r. „mogą wystąpić susze, pożary i niszczycielskie burze” (to bardzo prawdopodobne), Putin może umrzeć (jak my wszyscy), a sztuczna inteligencja znajdzie nowe zastosowania wojskowe lub przestępcze.

Ciekawe, czy sztuczna inteligencja kiedyś nauczy się przewidywać przyszłość lepiej niż publicyści… Na razie lepiej nie tracić czasu na czytanie noworocznych prognoz. Cytując klasyka: „Niech będzie, co będzie; Czas wszystko równo w swym unosi pędzie”.

Robert Stefanicki, Wyborcza.pl, 4 stycznia 2024

error: Content is protected !!